Zajrzyjcie na blog Hurricane'a - ten to się napstrykał - no i ma niezły widok z okna.








Był czas na zabawy z aparatem - tutaj akurat sesja macro - na zdjęciu kawałek aparatu Reapera.

Kluska sama się edukowała
To akurat okazało się nudne.
No i moje ulubione naturalne - w sensie nie poprawiane komputerowo - rozmycie tła.










Jak zwykle były też zwierzęta np. dwie żaby na sobie, jedna żaba bez partnera i padalec.

Czas nie jest z gumy, więc ostatnie foty i...
...trza było kierować się w stronę domu.
A na pewno polecam zrzucić sobie to zdjęcie. Jakościowo - najlepsza moja błyskawica. Wrzucam w większej rozdzielczości i mniejszej kompresji, więc można sobie troszkę jeszcze powiększyć...


Te stworki są mniej przyjemne. Zadomowił y się pod budą psa, który miał ochraniać teren firmy. Bary - bo tak się wabi - ze strachu przed lokatorami zwiewa jak najdalej i teraz szczury pilnują podwórka. Już raz próbowaliśmy je wysadzić petardami, ale jakoś żaden nie poległ, nie było nawet rannych. Pies nie jest nasz, do firmy nie wchodzą chyba, ale i tak zastanawiamy się jak je przepędzić.
Fuj! BYDLAKI!
Ale to co się działo tej nocy to można porównać tylko do dobrych filmów katastroficznych. Burza praktycznie była cały czas nad Żarami. Takiej burzy to ja jeszcze w swoim krótkim życiu nie widziałem. Niesamowity żywioł. Dziwie się tylko, że wszystko się jakoś trzyma. Myślałem, że zniszczeń będzie więcej. Może jest więcej, ale ja na swojej drodze do pracy wiele nie spotkałem. Na pewno koszary wyglądają nieco gorzej niż wschodnia część Żar. Deszcz padał poziomo, on nawet nie padał, on roztrzaskiwał się o szyby. Błyski, grzmoty - cały czas. Podczas tej największej nawałnicy (około 1 w nocy) nic bym nie cyknął, ale podczas wcześniejszych burz (po 20 wieczorem) zrobiłem 107 zdjęć. Na kilkunastu zdjęciach widać błyskawice, ale tylko 4 są godne zaprezentowania. Reaper - jak u ciebie sytuacja? Nie o zdjęcia chodzi - obserwowałeś to coś o 1??


na samochody i ruszyliśmy dziurawymi drogami w stronę najbliższych nam gór. Pędziliśmy na dwa samochody - w sumie to następnym razem to trzeba spróbować zapakować się do jednego - będzie taniej. Nowe mocowania na rowery doskonale sobie poradziły nawet na krętych naszych drogach, bo ja na przykład miałem stracha. Punktem docelowym była Szklarska Poręba. Tam zaczynała się nasza trasa oznakowana jako nr. 8. Całodniowa, opisywana jako malownicza i średnio trudna od razu przykuła naszą uwagę. Całość miała 35km.
W Szklarskie Porębie, jak to zwykle u nas musieliśmy trochę pobłądzić, okrążyliśmy całą miejscowość chyba pięciokrotnie, po czym okazało się, że punkt wyjazdu znajduje się na samym początku Szklarskiej. Początek zaplanowany był pod punktem Informacji Turystycznej i tam też się kończył. Założyliśmy hełmofony, okulary, napełniliśmy bukłaki wodą, każdy chapnął po jednym rogaliku z marmoladą mamuni i ruszyliśmy pod górę. Początek zaczął się ostro niby po asfalcie, ale nachylenie terenu dało się niektórym we znaki. Jagoda nawet spytała czy nie może poczekać na nas w samochodzie, w końcu to ona miała najmniej do czynienia z rowerami w przeszłości. Tomek stwierdził, że ma nogi z waty i co chwile poprawiał siodło - czyżby go coś gniotło :-) ??
Wkrótce po asfaltowych trasach miało się okazać co oznacza 'średnia trudność'. Nagle skończyła się droga, postawili znak zakazu wjazdu a oznaczenie naszego szlaku jakiś debil narysował na stoku góry - tak mi się na początku wydawało - może dla zmylenia przeciwnika. Długo nie musieliśmy się zastanawiać - prawda była bolesna. Odtąd, aż do odwołania musieliśmy prowadzić nasze ogniste pedały, znaczy rowery z pedałami pod górę. Na szczęście jakaś mądra głowa wymyśliła przerwę blisko szczytu, więc poszło 'nam' gładko. Nie wszystkim było równie łatwo, niektórzy mieli gorzej, inni mieli łatwiej - taki już los woła jucznego.






Czas się jednak nie zatrzymał, trzeba było ruszać dalej bo to dopiero początek. No i po tej sielance trochę nam się we łbach zamieszało i skręciliśmy w inna drużkę. Wiedziałem, że coś było nie tak bo z wykresu wynikało, że będzie pod górę, a my zjechaliśmy sobie jakieś 500m w dół. Te metry oczywiście musieliśmy zrobić w drugą stronę. Trudno, za błędy trza płacić.


















Kopalnia zajęła nam troszkę więcej czasu. Po drodze naszą uwagę przykuł placek śniegu zalegający w zaciemnionej części podgryzionej góry. No i się zaczęło. Skikaliśmy po śniegu jak kozice po amfetaminie. Istny szał. Ja preferowałem jazdę na nogach, Kaśka z Jagódką natomiast ślizgały się na siedząco - dziwne.

Trafiliśmy też na szczyt kopalni - tam to dopiero były widoki.




A na rozdrożu grupa techniczna naszego teamu zabrała się do roboty i przy pomocy dostępnych w lesie narzędzi i pożyczonego śrubokręta naprawiła uszkodzony bicykl. Po czym Tomek zrobił z odzyskanych nici i torebki foliowej latawiec. Nie chciał latać, ale przynajmniej publika się rozweseliła.





Był jeszcze jeden przystanek, gdy prtzy trasie pojawiła się rzeczka.



A potem to już prosto na parking - szybka instalacja sprzętu i powrót do Żar no i oczywiście grill na zakończenie :-) Udana impreza!!