niedziela, 9 grudnia 2012

News

Witam ponownie. Co u Was słychać? My walczymy z zarazą, która męczy nasze gardła. Co prawda w chwili obecnej tylko Madzi dokucza, ale jak ona jest chora to wszyscy tym żyjemy. Na szczęście samopoczucie dopisuje. 

Dzisiaj się nie rozpiszę, bo jest niedziela i do tego wieczór, więc najwyższa pora nieco odetchnąć bo jutro od rana znowu 'Meksyk'.

środa, 17 października 2012

Aż mnie zmroziło...


Tak, byłem świadkiem jak Madzia informowała Fefka, że skończyło się Lako!!! Nie wiem jak Fefek sobie poradzi bez Lako. Madzia nie jest niczemu winna, Lako zaginęło w niewyjaśnionych okolicznościach. Z resztą - zobaczcie i posłuchajcie sami. Przekonało Was jej tłumaczenie?


niedziela, 23 września 2012

Amen...


Babciu Halinko - szykuj się. Madzia chce iść z Tobą do kościółka. Trzy zdjęcia z wczorajszej wizyty a poniżej film z dzisiaj - żeby nie było, że nie poinformowała, z resztą z filmu wynika, że się zgodziłaś...





środa, 19 września 2012

Z życia wzięte, kolejna próba reaktywacji.


On, Gorgomił, to dzięki niemu na blogu dzisiaj kolejna próba reaktywacji. Zjednał sobie społeczność miłośników pewnej rasy psa i szaleje - może nie za często, ale poruszenie w komentarzach wysokie. Ja mam być gorszy? Wolałbym nie...

Zapraszam zatem do najnowszego wpisu - z życia wziętego. Postaram się częściej tu zaglądać, o ile oczywiście moja twórczość spotka się co najmniej z podobnym odzewem jak u Wuja.

Zaczynamy...

Mamy wtorek...%#@#@^&*%$# błąd - już środa, właśnie wróciłem z drobnych zakupów w...wiadomo gdzie...w Tesco. Marka kojarzona do tej pory z wyjazdem do Zielonej, lub z mikro marketem w niedalekim Żaganiu. Całkiem niedawno siec otworzyła swój market w Żarach i od razu z grubej rurki - największy w mieście, czynny 24h. Niby to dobre - często wracam do domu późnym wieczorem, market wtedy pusty - można spokojnie buszować między regałami.

Skoro nowy, duży, czynny cały czas to w czym jest problem i czemu nie darzę go pełną sympatią? Bo kolejny raz dałem się nabrać na typowe dyskontowe chwyty. Poniżej przykład i zagadka jednocześnie.
Zgadnij która żarówka na zdjęciu reprezentuje markę 'Tesco Value' (5,50zł/2szt.), a która reprezentuje znaną markę (6zł/szt)? 



Odpowiedź jest prosta - ta niedziałająca to 'Tesco Value'. Czym się różni od znanej marki? Tym, że świeci maksymalnie tydzień!!! To nawet nie można nazwać przypadkiem bo w komplecie były dwie żarówki. Pierwsza nie dożyła drugiego dnia, druga prawie dobiła do tygodnia.

No ale przecież to nie wszystko - dałem się tez namówić na kartę Club Card - bo na nią sprzedawali za grosze, wspaniale wyglądające (na zdjęciu) udka z kurczaka. Tak, kiedyś z pewnością były wspaniałe, ale nie w momencie mojej wizyty. Ze świeżą kartą Club Card minąłem stoisko z udkami ze starej kury.

Wspomnieć należy też o tzw. Bistro czyli wewnętrznej "restauracji" dla głodnych klientów. Próbę oczywiście wykonaliśmy i wierzcie mi - wcale nie szukaliśmy wybitnych potraw i smaków. Liczyliśmy jednak na solidny i w miarę niedrogi posiłek, a co wyszło? Nie dość, że drogo to jeszcze bardzo niesmacznie. Może to subiektywna ocena, każdy w końcu ma inny smak. Po co jednak jeść stare, 'wczorajsze' kotlety ze zwisłej piersi kurczaka (cały dzień podgrzewane) ze zmoczonymi, rozciapanymi frytkami i cuchnącą surówką (może nie ze starości, a od dziwnych przypraw) - w tej samej cenie można dostać niemałego schabowego, chrupiące fryteczki i pyszną surówkę - wszystko  wykonane specjalnie dla Ciebie nie wczoraj, a przed chwilą...


Czy jestem zbulwersowany? Nie, wcale. dalej tam będę wpadał, ale już się nie nabiorę na tanie marketingowe chwyty.

A poza tym - co u Was??


środa, 18 lipca 2012

BikeTrip - 15.07.2012




No i w końcu po prawie rocznej przerwie udało się zgrać terminy i wyskoczyć w Góry Izerskie na rowerkach. Tym razem Madzia została z dziadkami by dać się 'starym' wyszaleć. Pogoda była niepewna, trasa zbyt długa.


Wyjazd zaplanowany na 6 rano nieznacznie się opóźnił. Dzielna Skoda pod kierownictwem naszego górskiego kierowcy - Kaśki - pomknęła w kierunku Świeradowa-Zdroju, skąd ruszała nasza wycieczka.


Wiedzieliśmy, że pogoda tego dnia może spłatać figla. To było nawet pewne, ale czego tu się obawiać. Prognozowane przelotne opady to nie burze z gradobiciem - z cukru przecież nie jesteśmy.


Ciachu machu i już byliśmy w Świeradowie. Szybko zrzuciliśmy sprzęt z dachu, narzuciliśmy plecaki i w drogę... Chwilę potem zaczęły się pierwsze przysłowiowe schody. Trzeba było wspiąć się na wysokość ponad 1000m.n.p.m. To wychodziło około pół kilometra w pionie. Dla takich amatorów jak my to jest już wyczyn. No może nie tak wielki jak wjazd na Śnieżkę, ale tym razem forma była niezbyt wytrenowana. Ja dopiero co zaopatrzyłem się w rower (poprzedni zaniemógł), Kaśka z Jagodą jeździła w tym sezonie tylko na niezbyt wymagających dystansach.



Przyznam nieskromnie, że dysponuję ogromną siłą w nogach, ale przy maksymalnym wysiłku starcza mi ona na kilkanaście sekund i jak już udawało mi się zabłysnąć i wystrzelić przed szereg - szybko opadałem z sił i wracałem do prędkości piechura. 


Jak widać na wykresie - prędkość średnia dosyć mała, szybciej potrafi to pokonać tradycyjny świeradowski kuracjusz. Nic tak nie demotywuje jak emeryt depczący ci po piętach (a raczej pedałach).


Na końcu każdego podjazdu - jest szczyt, z którego jak wiadomo trzeba zjechać. Na szczycie można też pożreć bułeczkę. Dodatkowy balast wcale nie przeszkadza w zjeździe ze szczytu.


No i skoro już było lżej - można było oddać relaksowi płynącemu z jazdy rowerem na łonie natury. A krajobrazy w Górach Izerskich jakby żywcem wycięte z pulpitu Windowsa - przepiękne. Mnóstwo rowerów, mnóstwo piechurów.


Faktem jest, że obok był mostek, ale jak tu nie skorzystać z takiego strumyka i nie ochlapać się troszkę. Może i ostatni przejazd był za szybki, ale i tak na horyzoncie pojawiły się deszczowe chmury. Czy z dołu oberwać, czy z góry - co za różnica.


Po drodze obowiązkowy punkt programu - schronisko 'Orle'. Tam właśnie spotkał nas pierwszy deszcz. Przyodziani w kurtki deszczowe ruszyliśmy dalej. Wbrew pozorom deszczowa pogoda wcale turystom nie przeszkadza. Po drodze do Szklarskiej Poręby mijało nas wielu podobnie ubranych. 

W Szklarskiej Porębie - zgodnie z planem zespół się rozdzielił. Jagódka postanowiła spenetrować miasto, a ja z Kaśką popędziliśmy w stronę Świeradowa, gdzie został samochód. Oczywiście 100m. przed 'zakrętem śmierci' dopadła nas kolejna ulewa. Chwilę nas wstrzymała. Schroniliśmy się na przystanku PKS. Był czas na uzupełnienie płynów, aktualizację ściany na Fejsie i kontakt z rodziną. Czas uciekał, więc jak tylko chmura nieco się rozrzedziła - popędziliśmy dalej. 




Generalnie po zdobyciu 'zakrętu śmierci' dalej już tylko z górki. Całą wyprawę zakończyliśmy w Świeradowie - lekko ochlapani, lekko zmęczeni, ale z bananem na twarzy - nie ma to jak z przyjemnością się spocić.

No i na koniec kilka fotek. Kiedyś może jeszcze krótki filmik powstanie...






P.S. Wykresy i mapka pochodzą ze strony http://www.sports-tracker.com - sporządzone przy udziale mojej poczciwej Nokii.

czwartek, 12 lipca 2012

Piorunujące spotkania

Przeżyłem dzisiaj bliskie spotkanie z...piorunem. Nie byłem nawet sam - była też siostra. Co prawda spotkanie już jedno miałem i to całkiem niedawno, ale wtedy byłem w domu w kapciach, więc jakoś bezpieczniej się czułem. tym razem stąpaliśmy po mokrej nawierzchni, a strzał nastąpił kilka metrów od nas. Na elektryczności, a tym bardzie na wyładowaniach znam się jak na przeszczepach chirurgicznych - mniej  więcej polega to na tym, że jak trzeba to się podejmę, ale za wyniki nie odpowiadam. Więc z mojej nikłej wiedzy wynika, że całkiem dobrze się stało, że piorun strzelił w metalowy maszt na którym powiewała flaga marketu budowlanego. Pewnie jest on wkopany w ziemię, a tam często zmierza piorun.

Wyglądało to tak: wysiedliśmy z bardzo bezpiecznego pojazdu i w momencie  kiedy przechodziliśmy na wysokości masztu - nastąpiło wyładowanie. Chyba nie należało ono do największych podczas tego gradobicia, ale zdecydowanie było najbliżej i właśnie to było powodem, że na resztę dnia straciłem fascynację tym zjawiskiem atmosferycznym. Oprócz klasycznego błysku początkowo słyszeliśmy tylko dźwięk jakby przepięcia - takie zwykłe tylko nieco głośniejsze 'cyknięcie'. Szybko po tym doszła fala dźwiękowa i to ona uświadomiła nam, że lepiej przyspieszyć kroku. potem był wspomniany już grad i kilka niemałych 'pryknięć' w okolicy. Zakończyło się oczywiście moczeniem butów na parkingu - wody w ciągu 5 minut całego zamieszania spadło naprawdę dużo.

A czemu w tytule liczba mnoga? Bo chwilę później o mały włos miałbym bliskie spotkanie z bramą, która do tego była tak ustawiona, że bez hamowania z pewnością narobiłaby trochę szkód. Ostrzeżenie siostry przyszło w porę. Ostre hamowanie......uff zderzak cały.

I tak cały dzień, jak nie burza to słońce, a ostatnia jaka się napatoczyła - nawiała strasznie zimne powietrze i teraz strasznie żałuję, że z domu wyszedłem ubrany jak w lecie. Przydałby się ciepły polarek.





Nic się nie dzieje?

Coś się dzieje, ale jakoś nie mam głowy, żeby to opisywać. Póki jeszcze portale społecznościowe nie zabiły do końca bloga - zobaczcie jak wczoraj kłębiły się chmurki na niebie. Na żywo jest to mało interesujące, w przyspieszeniu widać o wiele więcej.
Obejrzyj film „Chmury na niebie - 07.2012” w YouTube

sobota, 16 czerwca 2012

Ihaha, beee, meee

A wiecie gdzie my dzisiaj byli? W Bogumiłowie. Pogoda była "rewelacyjna" dla tych co uwielbiają trzydziestostopniowe upały. Mi taka pogoda nie służy, za to dziewczyny wyglądały kwitnąco.

W "Dworku" najważniejsze są zwierzęta, można je zobaczyć, przy odrobinie odwagi dotknąć, a później je zjeść. No może nie te same, ale menu obfituje w lokalną faunę, a we wnętrzach lokalu cały czas gapią się na gości wypchane oczy leśnych zwierzątek. Można też bryknąć na kucu, wypić piwko i pospacerować po zagajnikach. Warto przy okazji co chwilę spoglądać pod nogi, bo stara mądrość mówi: tam gdzie koń - tam placek. Co prawda żadnego nie widziałem, ale skoro mądrość tak mówi, to zaprzeczać nie będę.

Może wielu gatunków tam nie zobaczymy, ale zawsze lepiej na żywo niż w telewizji. Madzia była oszołomiona. Konie, kucyki, owce, kozy i lama, może coś tam jeszcze, ale ubarwienie takie z importu, więc sam nie wiem co to było. Oczywiście nasze dziecko z każdym niemal zwierzakiem musiało się przywitać w jego języku. Problem pojawił się jak lama zechciała w końcu się obudzić, no bo jak tu do takiej lamy zagadać. Sama ona (lama) ani "me", ani "be", ani "kuku ryku", więc Madzia do niej po naszemu: "Cześć". Nie odpowiedziała.  

Warto zaznaczyć, że Madzię ubraliśmy w naginane barwy narodowe. W końcu dzisiaj meczyk. No co....jest biel? Jest czerwień? No to w czym problem?