Początek lipca był też początkiem urlopu, a jeszcze zanim on się zaczął odwiedziliśmy w końcu
ZG - Zieloną Górę. Dawno planowane wspólne posiedzenie w końcu się udało. Porządna imprezka, wśród porządnych ludzi z "odrobiną" porządnego alkoholu. I jak porządni ludzie o rozsądnej godzinie położyliśmy się w Domu Studenckim, o numerze mi nieznanym, spać. Rano, jako, że jestem porannym ptaszkiem postanowiłem zaczerpnąć świeżego powietrza, czyli pooddychać przez okno. Zerkam raz, drugi i trzeci - nie wierzę...jak można po wypiciu tak szlachetnego trunku jakim jest piwo tak zwariować. Ja miałem dobre zdanie o studentach, ale chyba oprócz tych, którzy przebywali z nami w pokoju są też inni.
Kobieta kogoś zostawiła?? Spadły notowania WIG20?? Może dolar kosztuję poniżej 3zł?? Jaki może być powód, żeby tak zdemolować widok za oknem, zwłaszcza, że to teren z którego sami korzystają. Nawet nie posprzątali po sobie dziady jedne... Jedna imprezka, jedna nocka i trzeba było wracać do domku, bo następny dzień mieliśmy już spędzić we Wrocławiu!!


Pierwszym punktem odwiedzin był Malin - taka urocza wieś w pobliżu
Wrocka. Jeszcze nieco rolnicza, ale w większości już zasiedlona przez tych, którzy miejski hałas mają gdzieś, czyli pełno nowych i ładnych domków, między którymi czasami przejdzie stadko krów popędzane przez psy jeszcze z poprzedniej epoki. Odwiedziliśmy tam rodzinkę Jagody i chyba był to jedyny punkt z planu wycieczki, który mogliśmy zakreślić jako wykonany. Po powrocie do miasta, jak już wpadliśmy w ten wir to nic nie wychodziło, ani część znajomych i rodziny się nas nie doczekała, ani Zoo, ja nie doczekałem się nowych butów itd. To jest inne życie i inaczej płynie czas. Tu się nie idzie rano po bułki do spożywczaka, bo czasami takiego nie ma w pobliżu, w naszym przypadku bliżej było do
KFC niż do porządnych delikatesów. Ale o tym to może później, teraz rozkoszowaliśmy się spokojem, szumem wody spływającej do oczka wodnego no i prawdziwym i nie chemicznym śniadaniem. Ja miałem okazję sprawdzić się w fotografii niemalże sportowej. Wokół nas biegał bowiem młodziutki piesek -
Rudi. Był tak żywy, że
ciężko go było namierzyć, a
autofocus w
trybie sportowym i tak nie nadążał za obiektem. Poniżej zdjęcia wyglądają na bardzo statyczne, bo takie są. Problemem było to, że
Rudi w stanie spoczynku przebywał ułamki sekund, resztę czasu biegał skakał i zaczepiał
wszystko co stało na jego drodze. Nie oszczędzał rybek w oczku, a przysmakiem były piękne kwiaty, które zjadał tak jakby chciał zwrócić na
siebie uwagę i jeszcze zrobić swojej pani na złość. Wszystko to przypomniało mi tekst kolegi: ' a ja, na złość babci -
odmrożę sobie uszy'











