Zaraz po powrocie z gór do naszych drzwi zapukała kuzynka Ania z zaproszeniem w ręku. Ślub?? Kiedy?? W sobotę??!! Zostało parę dni a ja nawet nie miałem garnituru. Lepiej sprawa wyglądała w Jagódki szafie - znalazła sobie kreację. Ja musiałem rozgrzać nieco kartę kredytową, ale się udało. Uzbrojeni w piękny bukiet i aparat fotograficzny udaliśmy się do urzędu. Zapomniałem dodać, że Ania poprosiła mnie o zrobienie kilku fotek.
Podpisy złożone, odwrotu nie ma.
Następnego dnia udaliśmy się na przyjęcie. Temperatura była zabójcza, a my podążaliśmy z całym stołem za cieniem. Na szczęście organizatorzy, czyli para młoda zapewniła napoje chłodzące.
Ten gość chyba przesadził z napojami, bo raczej nudzić się nie powinien.
OOO ten też.
Za to nasze panny bawiły się świetnie i nie bały się obiektywu - jak rasowe modelki.
Nad głowami śmignął taaaaki gigant.
Reaper już przyzwyczajony do obecności dziecka - dobrze radził sobie jako babysitter.
A oto ważne zdjęcie - nie chodzi o to co robi Elizka - bo to przecież normalka. To zdjęcie ma numer: 10000!!! Tyle fotek strzeliłem od października zeszłego roku, kiedy to dostałem do rąk ten aparat. Po dokładnym przeliczeniu daje to dokładnie 35 zdjęć każdego dnia. To chyba dużo - w tradycyjnej fotografii zużywałbym kliszę dziennie - nie do osiągnięcia ze względu na koszty.
Licznik się przekręcił - zaczyna od zera i na dzień dzisiejszy wskazuje 1196. Ten szybki przyrost to zasługa mojej wyprawy na....... i tak wszyscy wiedzą....... Przystanek Woodstock. Zdjęcia powoli się klarują, przeszły przez pierwszy filtr i z 1500 wybrałem 700. Teraz jeszcze parę filtrów i godziny zabawy i niebawem pewnie znajdą się na blogu. A na zachętę, co by mi licznik odwiedzin podskoczył wrzucam obrazek gotowy do wrzucenia na tapetę.
2 komentarze:
Fajny jest ta kot.
przyznać musisz, że Warka pozytywnie zaskoczyła biesiadników spod znaku DHouse? :)
No i posdrafiam... heh!
Prześlij komentarz