niedziela, 25 czerwca 2006

Dzień 1: Świeradów - Smrek - Świeradów

0 7 z minutami cała pierwsza fala urlopowiczów tłumnie zebrała się na osiedlu w Żaganiu. 4 samochody z piskiem ruszyły na południe. Bazą był ośrodek wczasowy Relpolu w Świeradowie. Już nie pamiętam dokładnie, o której zjawiliśmy się na miejscu, ale niewiele czasu potrzebowaliśmy na aklimatyzację. Chwila rozpakowywania i chwila na przygotowania do pierwszej pieszej wędrówki...i w górę!! Pierwszy etap pokonaliśmy w rozszerzonym składzie. Cała ekipa zebrała się w pijalni wody.


Tam krótki relaks w ciekawych wnętrzach wśród emerytów i rencistów wypiliśmy też troszkę wody, ale jak tak ma smakować woda lecznicza to ja dziękuję bardzo. Smakowała jak zardzewiała rura.
W góry ruszyliśmy już sami, czyli ja, Kaśka i Tomek, w kieszeniach i plecakach bukłaki z wodą na suchoty, oraz dawka piwa na zakwasy.


Na pewno tego dnia zrobiliśmy najdłuższą trasę i weszliśmy najwyżej. Na początku było ciężko - żar walił z nieba niesamowity, pewnie nasze organizmy przyzwyczajone do nizinnych krótkich tras nagle doznały szoku. W końcu dotarliśmy do ujęcia wody, stąd z tego, co mówili bierze się woda w pijalni. Po krótkiej analizie stwierdziłem, że smak zardzewiałej rury bierze się z... zardzewiałej rury, a woda w ujęciu wcale smakiem nie przypomina tej na dole.
Wraz ze wzrostem metrów nad poziomem morza zbliżał się pierwszy punkt podróży zaplanowany na dole, czyli dawna siedziba drwali z pomysłowym prysznicem rodem z dzikiego zachodu.



Chwilę później przekroczyliśmy 1000 m.n.p.m. I obyło się bez dodatkowego tlenu, a gdybyśmy utrzymali tempo 1000m/h to z pewnością dalibyśmy radę zdobyć Mount Everest w jeden dzień, a nie jak Martyna W. - dwa miesiące.
Schronisko na Stogu Izerskim jakoś nas nie zainteresowało, tłoczno, średnia wieku jakieś 50 lat i do tego sami Niemcy, no i piwo jakieś nieznane. Przez szczyt Stogu Izerskiego (1107m) ruszyliśmy w kierunku turystycznego przejścia granicznego Smrek położonego na 1123 metrze. Wyżej już do końca urlopu nie udało się wejść.







Zejście do naszego domku było najgorsze, prawdą jest, że lepiej podchodzić niż schodzić. Na szczęście skrót nieco urozmaicił zejście i błyskawicznie znaleźliśmy się w Świeradowie. Szybki prysznic, piwko w dłoń i sielanka, czyli grill na świeżym powietrzu. Tak zakończył się pierwszy dzień wyprawy.

Brak komentarzy: