poniedziałek, 16 lipca 2007

Urlop - z Zielonej do Wrocka

Początek lipca był też początkiem urlopu, a jeszcze zanim on się zaczął odwiedziliśmy w końcu ZG - Zieloną Górę. Dawno planowane wspólne posiedzenie w końcu się udało. Porządna imprezka, wśród porządnych ludzi z "odrobiną" porządnego alkoholu. I jak porządni ludzie o rozsądnej godzinie położyliśmy się w Domu Studenckim, o numerze mi nieznanym, spać. Rano, jako, że jestem porannym ptaszkiem postanowiłem zaczerpnąć świeżego powietrza, czyli pooddychać przez okno. Zerkam raz, drugi i trzeci - nie wierzę...jak można po wypiciu tak szlachetnego trunku jakim jest piwo tak zwariować. Ja miałem dobre zdanie o studentach, ale chyba oprócz tych, którzy przebywali z nami w pokoju są też inni.
Kobieta kogoś zostawiła?? Spadły notowania WIG20?? Może dolar kosztuję poniżej 3zł?? Jaki może być powód, żeby tak zdemolować widok za oknem, zwłaszcza, że to teren z którego sami korzystają. Nawet nie posprzątali po sobie dziady jedne... Jedna imprezka, jedna nocka i trzeba było wracać do domku, bo następny dzień mieliśmy już spędzić we Wrocławiu!!



Pierwszym punktem odwiedzin był Malin - taka urocza wieś w pobliżu Wrocka. Jeszcze nieco rolnicza, ale w większości już zasiedlona przez tych, którzy miejski hałas mają gdzieś, czyli pełno nowych i ładnych domków, między którymi czasami przejdzie stadko krów popędzane przez psy jeszcze z poprzedniej epoki. Odwiedziliśmy tam rodzinkę Jagody i chyba był to jedyny punkt z planu wycieczki, który mogliśmy zakreślić jako wykonany. Po powrocie do miasta, jak już wpadliśmy w ten wir to nic nie wychodziło, ani część znajomych i rodziny się nas nie doczekała, ani Zoo, ja nie doczekałem się nowych butów itd. To jest inne życie i inaczej płynie czas. Tu się nie idzie rano po bułki do spożywczaka, bo czasami takiego nie ma w pobliżu, w naszym przypadku bliżej było do KFC niż do porządnych delikatesów. Ale o tym to może później, teraz rozkoszowaliśmy się spokojem, szumem wody spływającej do oczka wodnego no i prawdziwym i nie chemicznym śniadaniem. Ja miałem okazję sprawdzić się w fotografii niemalże sportowej. Wokół nas biegał bowiem młodziutki piesek - Rudi. Był tak żywy, że ciężko go było namierzyć, a autofocus w trybie sportowym i tak nie nadążał za obiektem. Poniżej zdjęcia wyglądają na bardzo statyczne, bo takie są. Problemem było to, że Rudi w stanie spoczynku przebywał ułamki sekund, resztę czasu biegał skakał i zaczepiał wszystko co stało na jego drodze. Nie oszczędzał rybek w oczku, a przysmakiem były piękne kwiaty, które zjadał tak jakby chciał zwrócić na siebie uwagę i jeszcze zrobić swojej pani na złość. Wszystko to przypomniało mi tekst kolegi: ' a ja, na złość babci - odmrożę sobie uszy'












4 komentarze:

Anonimowy pisze...

przecie wiadomo, że to Wy tak nasyfiliście:)

fajny staff!

Anonimowy pisze...

Kiedy cos nowego ??

Unknown pisze...

Jak naprawią mi ten badziewny internet...

Anonimowy pisze...

Ahhh...ok to przepraszam !
Myslalem, ze brak postow wynika z braku czasu a moze nawet z malego lenistwa :)

pozdro