niedziela, 6 maja 2007

Giga BikeTrip - Szklarska Poręba

Dnia 30 kwietnia spotkaliśmy się w umówionym miejscu, spakowaliśmy nasze wypasione bryki z pedałami na samochody i ruszyliśmy dziurawymi drogami w stronę najbliższych nam gór. Pędziliśmy na dwa samochody - w sumie to następnym razem to trzeba spróbować zapakować się do jednego - będzie taniej. Nowe mocowania na rowery doskonale sobie poradziły nawet na krętych naszych drogach, bo ja na przykład miałem stracha. Punktem docelowym była Szklarska Poręba. Tam zaczynała się nasza trasa oznakowana jako nr. 8. Całodniowa, opisywana jako malownicza i średnio trudna od razu przykuła naszą uwagę. Całość miała 35km.

Ja cały czas zastanawiałem się czy damy radę, jak mamy rozumieć tą skalę trudności. W Szklarskie Porębie, jak to zwykle u nas musieliśmy trochę pobłądzić, okrążyliśmy całą miejscowość chyba pięciokrotnie, po czym okazało się, że punkt wyjazdu znajduje się na samym początku Szklarskiej. Początek zaplanowany był pod punktem Informacji Turystycznej i tam też się kończył. Założyliśmy hełmofony, okulary, napełniliśmy bukłaki wodą, każdy chapnął po jednym rogaliku z marmoladą mamuni i ruszyliśmy pod górę. Początek zaczął się ostro niby po asfalcie, ale nachylenie terenu dało się niektórym we znaki. Jagoda nawet spytała czy nie może poczekać na nas w samochodzie, w końcu to ona miała najmniej do czynienia z rowerami w przeszłości. Tomek stwierdził, że ma nogi z waty i co chwile poprawiał siodło - czyżby go coś gniotło :-) ??


Wkrótce po asfaltowych trasach miało się okazać co oznacza 'średnia trudność'. Nagle skończyła się droga, postawili znak zakazu wjazdu a oznaczenie naszego szlaku jakiś debil narysował na stoku góry - tak mi się na początku wydawało - może dla zmylenia przeciwnika. Długo nie musieliśmy się zastanawiać - prawda była bolesna. Odtąd, aż do odwołania musieliśmy prowadzić nasze ogniste pedały, znaczy rowery z pedałami pod górę. Na szczęście jakaś mądra głowa wymyśliła przerwę blisko szczytu, więc poszło 'nam' gładko. Nie wszystkim było równie łatwo, niektórzy mieli gorzej, inni mieli łatwiej - taki już los woła jucznego.




Krótka przerwa dobrze nam zrobiła, można było w końcu poobserwować okolice, odciążyć nieco sakwy i plecaki z kanapek i rzecz jasna pocykać trochę zdjęć.





Czas się jednak nie zatrzymał, trzeba było ruszać dalej bo to dopiero początek. No i po tej sielance trochę nam się we łbach zamieszało i skręciliśmy w inna drużkę. Wiedziałem, że coś było nie tak bo z wykresu wynikało, że będzie pod górę, a my zjechaliśmy sobie jakieś 500m w dół. Te metry oczywiście musieliśmy zrobić w drugą stronę. Trudno, za błędy trza płacić.

Następna część trasy pięła się dalej w górę, raz ostrzej, innym razem łagodniej. Kolejny kryzys nastąpił, gdy przejezdna droga zmieniła się w kamienistą przeszkodę. Nie dość, że pod górę to jeszcze po kamienia po których nie zawsze udawało się jechać. Ja zmieniłem rower na Gianta, który miał tył obciążony sakwami i jakoś z przerwami wspinałem się na górę, reszta podobną prędkością pokonywała odcinek pieszo.





Trochę się pomęczyliśmy, potem zrobiło się lżej, chwilę nawet było z górki i dotarliśmy do najważniejszego punktu programu - znanej czytelnikom mojego bloga - kopalni 'STANISŁAW'.
Wiem, że takie kopalnie to niszczą środowisko, ale tu jest naprawdę ciekawy klimat. Może niech ta jedna zostanie dla potomnych, żeby wiedzieli jak to jest żyć na Marsie. Niesamowite jaką siłę ma żądza pieniądza. Zjedli pół góry i zwiali.
















Kopalnia zajęła nam troszkę więcej czasu. Po drodze naszą uwagę przykuł placek śniegu zalegający w zaciemnionej części podgryzionej góry. No i się zaczęło. Skikaliśmy po śniegu jak kozice po amfetaminie. Istny szał. Ja preferowałem jazdę na nogach, Kaśka z Jagódką natomiast ślizgały się na siedząco - dziwne.



Trafiliśmy też na szczyt kopalni - tam to dopiero były widoki.






Zjazd z kopalni niemal wszystkim się podobał. Tylko Kaśka miała problem. Tanie sakwy jakie kupiliśmy okazały się felerne. Trok trzymający całą sakwę lekko się popruł, a nitka wplątała się w zębatki i je zablokowała. Jazda była możliwa, ale musiała albo cały czas kręcić pedałami, albo zdjąć z nich nogi. Tak więc zrobiła.

A na rozdrożu grupa techniczna naszego teamu zabrała się do roboty i przy pomocy dostępnych w lesie narzędzi i pożyczonego śrubokręta naprawiła uszkodzony bicykl. Po czym Tomek zrobił z odzyskanych nici i torebki foliowej latawiec. Nie chciał latać, ale przynajmniej publika się rozweseliła.







Potem szybki zjazd, cały czas z górki - niesamowita frajda.

Był jeszcze jeden przystanek, gdy prtzy trasie pojawiła się rzeczka.





A potem to już prosto na parking - szybka instalacja sprzętu i powrót do Żar no i oczywiście grill na zakończenie :-) Udana impreza!!

Chwilę przed Biketripem

Długi weekend w naszym wydaniu był bardzo czynny. Już dawno sobie zaplanowaliśmy wycieczkę rowerową w górach. Już jakiś miesiąc wcześniej zaczęliśmy śledzić (głównie Kaśka) aukcje internetowe w poszukiwaniu bagażników samochodowych, mocowań itp. Wszystko zostało skompletowane i 29.04 spotkaliśmy się na ostatniej odprawie przed wyjazdem. W pięknych okolicznościach przyrody omawialiśmy wcześniej wytyczoną trasę, potrzebny ekwipunek, godzinę wyjazdu itp.



Całemu zamieszaniu przypatrywała się Jola

A Tomek zbudował model 3D mapy

A oto cała brygada.

wtorek, 24 kwietnia 2007

No bo OKA to są w różnych kolorach.

Oko w banerze na górze też jest tak naprawdę niebieskie, ale światło słoneczne prawdopodobnie nieco zmieniło jego barwę. Ciekawe skąd Anonimowy(a) wiedział, że to ta sama osoba. Prawda jest taka, że oryginalne OKO ma kolor niebieski, oko z poprzedniego posta było nieco obrabiane, ale nie zmieniałem jego koloru. Zdjęcie to jak nawet napisałem na nim (digital) było cyfrowe, mało tego - zrobiłem je w RAW'ie. Takie zdjęcie trzeba wywołać w komputerze, czyli ustawić wszystkie jego parametry - stąd takie zdjęcie. A więc dzisiaj, przygotowane jak zwykle w pozycji bocznej ustalonej (jedno z nich na kolanach) Różne wersje OKA. Pierwsze oryginalne, reszta to wariacje.





piątek, 20 kwietnia 2007

Pimp my OKO...

I znowu udało mi się zrobić ciekawe zdjęcie. Wydaje mi się, że całkiem ciekawie wyszło mimo, że w wersji oryginalnej, czyli bez obróbki na pewno wyglądało o wiele gorzej. Nie przez to, że obiekt kiepski (obiekt rewelacyjny), ale z braku dobrego oświetlenia. Oko wyglądało normalnie. Postarałem się, a wymagało to wiele wysiłku - bo nie mam biurka i wszystkie operacje wykonuje na leżąco w pozycji bocznej ustalonej. Magia obróbki cyfrowej zdziałała cuda. Troszkę skadrowałem, pokręciłem suwakami i wyszło. I jak to mówią niedźwiedzie "Misie podoba".

niedziela, 15 kwietnia 2007

Biketripy górą

Z dumą możemy powiadomić, że spodziewamy się... wyjazdu w góry. Kilka razy w roku pojawiamy się na różnych wzniesieniach. Tym razem jednak środkiem lokomocji nie będą nogi - tylko rowery. Wszyscy zainteresowani zaopatrzeni zostali w odpowiedni sprzęt. Mamy rowery - to oczywiste, mamy bagażnik na samochodzie, mocowania do rowerów i sakwy. Brakuje jednak nieco kondycji, więc cały weekend przeznaczyliśmy na zwiedzanie okolicy. Najwięcej postępów zrobiła w dwa dni Jagoda, która nigdy wcześniej nie jeździła w takie trasy. Wczoraj na nowym (starym) rowerku ostro przecinała piaskowe poczołgowe drogi. Wiadomo, że w kilkanaście dni nie zdziałamy cudów, ale i trasa jaką sobie zaplanujemy pewnie nie będzie ekstremalną. Wszystko zależyć będzie od pogody. Mamy nadzieje, że po majowym weekendzie będziemy mieli za sobą pierwszy raz w górach na bicyklach...

Oto wczorajszy etap przygotowawczy:



W ekipie poniżej brakuję jednej osoby - Mobydicka, który trzaska regipsy w mieszkaniu. Jakoś musi mieszkać...

No i tutaj - ja we własnej osobie. Tylko ja potrafię przy prędkości 30km/h strzelić sobie tak wyraźną fotę.

A tutaj sesja fotograficzna w której wystąpił mój nowy rowerek - ładny kawał alu.





niedziela, 1 kwietnia 2007

Wyprawa: Koszary-Marszów

Dzisiaj wybraliśmy się z Reaperami na wyprawę do Marszowa. Miało być miło i było, ale nie tak jak miało być. Droga miała być krótka i prosta. Trochę jednak się wydłużyła i nie pomogła nawet antena GPS, którą Reaper niósł w kieszeni. Telefon tylko rejestrował naszą prawie porażkę.Tak więc wiedzieliśmy z jaką prędkością idziemy i ile już kilometrów za nami. Dopiero po wczytaniu danych okazało się jak bardzo minęliśmy się z planowaną trasą. Jednak nie ma tego złego - w końcu trafiliśmy a w Marszowie spotkaliśmy Państwa Dudzińskich w czerwonej skodzie. Skoda zabrała chętnych na krótki wypad do Olszyńca. Ja i Reaper byliśmy zmotoryzowani - ja na rowerze, a on z wózkiem, więc się nie załapaliśmy. Reaper ruszył prostszą drogą do Koszar a ja pognałem do Olszyńca i z powrotem. Rower więc przetestowany a wózek ubłocony - wyprawę można uznać za udaną. Poniżej pewna nowość - zapis z GPS wpisany na mapę - oczywiście drogi jaką pokonał Reaper. Ja zrobiłem więcej a reszta ściemniała w samochodzie...


sobota, 31 marca 2007

Fabryka DAG - w większym gronie.

W zeszłym tygodniu Udaliśmy się jeszcze raz na teren fabryki DAG w Nowogrodzie. Tym razem chętnych było więcej i plan mieliśmy lepiej przygotowany. Cztery osoby, w tym dwie z chorobą tropikalną, trzy aparaty, grubo ponad 300 zdjęć u mnie w aparacie i oto mały mój wybór:














Brak internetu = brak postów

Niestety nie moge się doprosić internetu. Proszę i proszę i nic. W związku z tym ilość postów jak widać drastycznie się zmniejszyła. I tak będzie do czasu założenia internetu, bo za bardzo nie mam gdzie korzystać przy napiętym planie dnia i tygodnia i miesiąca. Oprócz tego ostatnio dręczył nas jakiś wirus. Tydzień męczarni nareszcie się kończy. Skończyła się choroba więc zacznie się praca. I tak w kółko Macieja. Tymczasem dzisiaj nastał wesoły dzień. Żegnam się z rowerem moim -była by tragedia, bo to ważna część mojego życia, ale tak źle nie jest - będzie nowy. Stary przechodzi w ręce Jagódki, a ja wspinam się o parę szczebelków w rowerowej przygodzi. W sumie to jest szczyt tej drabiny jeśli chodzi o moje rowerowe potrzeby. Dzisiaj być może pierwsza jazda.

A w następnym poście już bez zbędnych tekstów bo czasu nie mam - DAG raz jeszcze.

piątek, 16 marca 2007

Tylko foty...

Nie ma czasu na nic więcej, więc dzisiaj tylko zdjęcia z ostatniej eskapady w nieznane.






Żabka wyszła cudnie, a drzewo się nie poddało. Ktoś chętny na następny turnus??